Sobota, 23 kwietnia – ten weekend stał pod znakiem zapytania. Kiedy początkiem tygodnia sprawdzałem długoterminową pogodę, to zarówno we Wrocławiu jak i w Górach Sowich nie miało być kolorowo. Zima nie odpuszcza – temperaturowo. A i deszcz często gości na Dolnym Śląsku. Na szczęście przed samym weekendem trochę się ustabilizowało. We wspomnianą sobotę w Sowich miało padać dopiero od godziny 14-ej, zatem do tego czasu można było przejechać swoje. Standardowo zaparkowałem na parkingu pod kościołem w Kamionkach. Ubiór zimowy, bez dwóch zdań. Mój bystry telefon o godzinie 8:30 pokazywał 3 stopnie na plusie – na szczęście. Starym dobrym zwyczajem na początku postanowiłem zjechać do Pieszyc, do charakterystycznego zakrętu prawo-lewo, z małą hopką. Tam zawróciłem i zacząłem rozgrzewkę w kierunku Przełęczy Jugowskiej. Przy okazji,  był to pierwszy trening, na którym testowałem swój nowy cyklokomputer. Zacząłem umiarkowanie, miękko, z kadencją 85+rpm. Zdecydowanie należało szybko kręcić, bo chłód dawał się we znaki. Założeniem treningu było podjeżdżanie w subprogu mleczanowym, zatem pod samym progiem mleczanowym. Starałem się dobierać takie przełożenia, aby przez cały podjazd pozostać w progu oraz utrzymać kadencję 70-80rpm.

Na Przełęcz Jugowską podjeżdżałem w kompletnym osamotnieniu, żadnych kolarzy po drodze – wiadomo, za wcześnie, za zimno, etc., ani samochodów. Pięknie promienie słońca przebijały się przez gałęzie drzew i do tego akompaniament wiosennych ptaków. Asfalt suchy jak trzeba, lecz było widać rozsypany piach i ziemię na zakrętach – efekt 44 Rajdu Świdnickiego, który odbywał się weekend wcześniej i informacja dla mnie, aby podczas zjazdów bardziej się pilnować. Widok piachu na drodze przyjdzie mi oglądać prawie na wszystkich przełęczach, które miałem w tym dniu zrobić. Po wjeździe na p. Jugowską od razu zacząłem zjeżdżać w kierunku Ludwikowic Kłodzkich. Na zjeździe skonsumowałem pierwszego banana. Z tej strony zawsze zjeżdża się na klamkach z racji fatalnego asfaltu. Nie założyłem wiatrówki i żałowałem, bo pomimo niewielkiej prędkości, wiatr chłodził aż nadto. W Ludwikowicach Kłodzkich spytałem dwóch miejscowych, w jaki sposób najszybciej dojadę na Przełęcz Woliborską, inną drogą niż tą, którą przed chwilą zjeżdżałem. Dwaj dżentelmeni, którzy z rana już nieco łyknęli kultury, pokierowali mnie przez rondo na Nową Rudę, do której nawet nie zjechałem. Szybko nawróciłem i tam, gdzie przed momentem zjeżdżałem, teraz podjeżdżałem w kierunku Jugowa przez Miłków, potem odbiłem w lewo w kierunku Przygórza i dalej obrałem kierunek na Wolibórz. Tutaj już mijałem zjeżdżających rowerzystów, ubranych na długo. Wiedzieli przy jakiej temperaturze przyjdzie im dzisiaj jeździć.

Drugi podjazd, na p. Woliborską od strony Woliborza, także pokonywałem bez towarzystwa innych kolarzy, czy to podjeżdżających, czy zjeżdżających. Mijały mnie tylko samochody i co ciekawe, co najmniej kilka z nich z przyczepami campingowymi. Sprawdzali sprzęt przed sezonem czy jak? Na szczycie p. Woliborskiej stał zaparkowany tylko jeden samochód również z przyczepą campingową. Od razu zacząłem zjeżdżać z drugiej strony w kierunku Jodłownik. Tyle razy byłem w Sowich, a nigdy z tej strony nie podjeżdżałem ani nie zjeżdżałem. Zaskoczył mnie świetnej jakości asfalt, który wraz z licznymi serpentynami na tym odcinku przypominał niemalże Alpy włoskie. I do tego coraz mocniej świecące słońce sprawiało, że krajobraz był jak nie stąd. A to przecież pasmo górskie w Sudetach Środkowych. Bajka. Zjechałem do Jodłownik, nawrotka i natychmiast podjazd raz jeszcze na p. Woliborską. Taki asfalt chciałoby się mieć na każdym podjeździe i nie tylko w Sowich… pobożne życzenie. Na szczycie banan po raz drugi i zjazd oraz kierunek kolejno na Wolibórz, Przygórze, Jugów, Miłków i z powrotem do Ludwikowic Kłodzkich. Stamtąd kolejny podjazd przez Sokolec na Przełęcz Sokolą do Rzeczki. W międzyczasie kolejna pasza, baton po raz pierwszy.

Na szczycie, na parkingu już większy ruch, samochody, turyści, kilku rowerzystów. Słońce zaczęło się chować za chmury, które nie wyglądały dobrze. Zatem szybki zjazd przez Rzeczkę do Walimia – asfalt także nienaganny, w końcu – i stamtąd ostatni podjazd na Przełęcz Walimską przez sekcję brukową. Na tym odcinku mijał mnie jeden kolarz, który zjeżdżał. Strój teamowy, noga ogolona i… krótki rękawek oraz krótka nogawka. Boże, uchowaj tego harpagana. Termometru nie ma w domu za oknem? Żaluzji nie podniósł po wstaniu z łóżka, tylko od razu wskoczył na szosę? Na ten widok i mnie zrobiło się jeszcze chłodniej, chociaż w nogach miałem już kilka dziesiątek kilometrów. Jest lans i zdrowy rozsądek. Dobrze, że zaliczam się do tej drugiej grupy. Na tym podjeździe, po fragmencie brukowym, postanowiłem zrobić fotę drogi, na której piachu było po bokach jak w piaskownicy.

Sowie_2016_04

Ponadto trzasnąłem fotkę swojej strzale. Robienie selfie w grupie – tak, samemu – nie, litości.

Look_2016_04

Na szczycie sporo samochodów i ani jednej żywej duszy. Zjeżdżam i po drodze najpierw mijam dwie zawodniczki, które ewidentnie przepychały podjazd. Zdecydowanie kategoria K2. Ubrane w strój teamowy, krótka nogawka i krótki rękawek. Plusem było to, że miały założone wiatrówki, co prawda rozpięte. Musiały być bardzo rozgrzane. Ale po ich twarzach nie było widać, żeby podjeżdżało im się lekko. Młodzież. Pozdrowienia i  zjeżdżam dalej. Nieco dalej mijałem 3 podjeżdżających turystów, na rowerach bardziej downhillowych. Krótki rękawek i nogawka. Gorąca grupa. Musieli bawić się przednio, bo cała trójka podjeżdżała z uśmiechem na twarzy. Wymieniliśmy się uśmiechami. Przyszło jeszcze mijać mi również podjeżdżającego mastersa, kategoria M5, górna granica. Góra długa, nogawka krótka, był wyraźnie ujechany. Może w nogach także miał już swoje? Pozdrówka i zniknęliśmy sobie z pola widzenia. W powietrzu wyraźnie było czuć nadchodzący deszcz. Dobrze, że udało się zrobić całość trasy po suchym asfalcie i bez niespodzianek pogodowych, ale za to ciekawych zjawisk społecznych nie brakowało, i samochody z przyczepami campingowymi jakoś pozostały w pamięci. Nowy cyklokomputer sprawdził się bez dwóch zdań. To był bardzo dobry zakup. Forma była i jest. Sprzęt był i jest niezawodny. Tylko po co ta zima i dlaczego tak nieśmiała wiosna? Nie można mieć wszystkiego od razu. Pierwsza prawie 100-ka pękła w górach. Na chwilę obecną – czego chcieć więcej?

Trasa: https://www.strava.com/activities/555139795

Dystans: 96,1km

Przewyższenie: 2252m