Piotrek to zawodnik wszechstronny, a inwestycja w siebie – to jego motto. W sezonie jesienno-zimowym trenuje karate przeplatając je treningami obwodowymi i crossfitowymi. Pływanie i bieganie są u niego na porządku dziennym. Niepogoda? Nie zna takiego wyrażenia. Po mieście przemieszcza się góralem, treningowo i zawodniczo tylko na szosie. Zawzięty triathlonista, który w tym roku w Wolsztynie chce złamać 10 godzin na dystansie IronMan. Choć znamy się już ładnych parę lat, to jednak nigdy nie byliśmy na wspólnym treningu górskim (nie wliczając Ślęży). Tym razem terminy dopisały, więc ustawiliśmy się na pierwszą sobotę po świętach wielkanocnych. Co więcej, w ten dzień Piotrek obchodził swoje kolejne urodziny. W Górach Sowich był wielokrotnie, trenując bieganie czy podczas rodzinnych wyjazdów, jednak nigdy nie zdobywał przełęczy na rowerze – ot, taka ciekawostka. Ale zrywał asfalt nie raz na Praded czy Rejviz w Czechach lub w polskich Karkonoszach. Punktualnie o 9:30 był u mnie. Zapakowaliśmy się i raz dwa byliśmy pod kościołem w Kamionkach. Przygotowałem trasę ze wszelkiego rodzaju nachyleniami oraz widokami. Piotrek, to twój dzień, zatem dyktowanie tempa pozostawiam Tobie. Przed startem podchodzi do nas spacerujący mężczyzna, 60+. Zerka na rowery i konstatuje: oj, takimi rowerami to jeszcze nie w góry. Tam śnieg i zimę jeszcze widać. Uspokajam życzliwego dżentelmena, że w takich warunkach już jeździliśmy i wiemy co nas czeka na szczytach przełęczy. Pozdrawiamy się i  ruszamy. Pogoda? Wyborna. Zjeżdżając do Pieszyc mijamy pierwszego tego dnia kolarza (MTB na 29-calowych kołach), który wspinaczkę już rozpoczął. Zawracamy przy charakterystycznej pętli autobusowej i zaczynamy rozgrzewkę. Miękko, lecz żwawo, 19-20km/h. Gawędzimy – Piotrek to gaduła. Tematów nigdy nie brakuje. Równym tempem podjechaliśmy na Przełęcz Jugowską, po drodze mijając wspomnianego już kolarza, który nawet nie starał się łapać nam koła. Jechał swoje. Rozsądnie. Tutaj widoki jeszcze zimowe – od wtorku, naszego pierwszego treningu w Sowich niewiele się zmieniło. Full turystów, co chwilę pozdrowienia. Zjadamy banana łamanego na batona, tankujemy płyny i zjeżdżamy tą samą drogą. Piotrek wykłada się na lemondce, łapie aero. Jak jastrząb tnie w dół. Dokręcam na zjeździe na swoim maksie, 53/12. Z moją masą jestem bez szans. Zjazdy robi się z konieczności – powtarzam sobie. Spotykamy się na dole. Przed nami kolejny podjazd, przez Rozciszów na przełęcz Walimską. Na sekcji brukowej Piotrek trochę ucichł, szkoda sprzętu – oznajmia. Uśmiechnąłem się – triathlonisto, bruki ci straszne? Obejrzyj wyścig Paryż-Roubaix… (śmiech) Bruki za nami. Kiedy jesteśmy z powrotem na asfalcie, gawędziarstwa ciąg dalszy. Co chwilę mijają nas zjeżdżający kolarze. Tak, sezon już większość otworzyła, nie ma na co czekać. Na szczycie przełęczy ponownie przekąska, uzupełnienie płynów, kilka fotek i szykujemy się do zjazdu do Walimia.

boys_zm

Ostrzegam Piotrka, że będziemy zjeżdżać również po bruku. Podpowiadam mu co i jak, aby tak nie telepało. Poszedł w dół i tyle go widziałem. Z Walimia kierunek na Sokolec przez Osadę Grządki – gwóźdź programu, to 8-kilometrowy odcinek, z czego pierwsze 2 kilometry są najbardziej wymagające. Średnie nachylenie na tym odcinku to 10,3%, max nachylenie na 100 metrach to 15%.

profil podjazdu_grządki

Sugeruję: Piter, zacznij od 50/23, bo ścianki są od samego początku. Dalej zobaczysz co i jak. Odpalił, od razu na pedałach. Odczekałem około minuty i ruszyłem za nim. Postanowiłem pojechać siłę, interwał deptania. Całość w siodle na 42/26. Widzę przed sobą Piotrka. Przepychał na pedałach, tylko momentami siadał. Było widać siłę – zimę przepracował, to był dowód. Spotykamy się na szczycie. Pełne podniecenie Piotrka, że pokazałem mu ten odcinek. Radość dziecka. Fragment jedziemy wspólnie. Na krótkich zjazdach Piotrek ponownie na lemondce – znikający punkt. Przed nami ostatni podjazd na tym odcinku. Początek wspólnie, później Piotrek przede mną po swojemu, a ja kolejny interwał siły. Ostatnie kilkaset metrów jest wymagające. Z powrotem nachylenia po kilkanaście procent. Na szczycie – widoki jak na Mortirolo – i do tego słońce iście wiosenne. Kilka fotek, ponownie pasza, płyny i dalej do Sokolca. Przez krótki fragment zmuszeni byliśmy schodzić z rowerami. Śnieg pomieszany z błotem. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Jak coś to gravel jesienią. (śmiech)

kraj_obraz_zm_2

Przez Rzeczkę do Sokolca. Stąd zjazd przez „Gliczarów”. Piotrek gwiżdże z radości. Co za świetna ścianka. Następnym razem to podjeżdżamy – wykrzykuje. Za „Gliczarowem” skręcamy w prawo i kontynuujemy zjazd od Ludwikowic Kłodzkich. Po drodze mija nas około 10-ciu mazd mx5 cabrio – zjazd fanów modelu czy co? W pewnym miejscu zatrzymują się – wspólne selfie. My slalomem między nimi. Pozdrawiamy się i dalej w dół. W Ludwikowicach Kłodzkich na drodze nr 381 skręcamy w lewo i przez Miłków podjeżdżamy z drugiej strony na Przełęcz Jugowską. Bajera non stop. Radość rozpiera, nawet chusteczkowy asfalt nie burzy nastroju. Dzisiaj wszystko jest optymistyczne. Na szczycie po raz kolejny papu, płyny i ostatni zjazd pod kościół w Kamionkach. Piotrek na lemondce od razu poszybował w dół – w standardzie. Spotkaliśmy się przy samochodzie. Co najbardziej cieszy podczas takich wypadów? Nieskrywana, wręcz dziecinna, radość zawsze życzliwego mi kolegi, któremu mogłem zafundować właśnie taki prezent urodzinowy na jego otwarcie sezonu. W sporcie najważniejsze są emocje – podsumował Piotrek, w którymś momencie nieustannej bajery na całej trasie. My dzisiaj mieliśmy wszystko. Pogodę, podjazdy, ścianki, euforię. Takie chwilę warto dzielić z przyjaciółmi.

Trasa: https://www.strava.com/activities/534144706

Dystans: 69km

Przewyższenie: 1928m