Po solidnie przeprowadzonych treningach na trenażerze, w końcu przyszedł czas na „wypięcie się”. Jak mówi stare powiedzenie: jesteśmy tak silni jak nasz najsłabszy punkt, dlatego kręcąc na trenażerach przede wszystkim skupiliśmy się na treningach interwałowych, na podwyższeniu mocy anaerobowej oraz progu mleczanowego (tzw. interwały malejące). Ponadto, dorzuciliśmy także treningi mające na celu podwyższenie progu mleczanowego na podjazdach (powtórki podjazdowe). Na otwarcie sezonu obraliśmy kierunek na Góry Sowie. Okazało się, że wtorek po świętach wszystkim pasuje, dlatego też postanowiliśmy nie czekać do weekendu.

Zbiórka 7:20 i chwilę później wyjazd. Skład 4-osobowy: ja, Mariusz, Tomek i Marcin. W samochodzie Tomek proponuje trasę klasyk, w sam raz na „przetarcie nogi” po zimie. Parkujemy standardowo w Kamionkach na parkingu przed kościołem. Pogoda słoneczna z lekkim wiatrem. Jak na końcówkę marca warunki bardzo dobre. Z Mariuszem jakichś większych założeń treningowych nie planujemy. Na podjazdach postanowiliśmy kręcić co najwyżej pod próg mleczanowy, tj. do 83% MT (maksymalnego tętna). Zjeżdżamy do Pieszyc, aby mieć dłuższą rozgrzewkę po względnie niewielkim nachyleniu. Jedziemy parami, Tomek z Marcinem z tyłu i my z Mariuszem przed nimi.  Miękko, z kadencją 90+rpm, gawędzimy sobie. Kiedy dojeżdżamy do charakterystycznego dla nas zakrętu w Kamionkach, postanawiamy jechać każdy swoim optymalnym tempem. Wystartowałem z przełożeniem 42/19, aby nieco później kręcić zamiennie na 42/23, 42/26. Spacer. Na serpentynach widok bardziej przypominający początek zimy niż wiosny. Na poboczach odgarnięty śnieg, lecz asfalt względnie suchy. Ruch samochody znikomy. Można wsłuchać się w przyrodę. Bajka.

Na szczycie Przełęczy Jugowskiej krótką chwilę czekam na Mariusza. Parę minut po nim wjeżdżają Tomek z Marcinem. Krótka wymiana pierwszych wrażeń, że jest zajefajnie (wersja łagodna), uzupełnienie płynów, gryz batona. Zakładamy wiatrówki i zjeżdżamy w stronę Nowej Rudy. Z tej strony Przełęczy Jugowskiej nic się nie zmieniło. Asfalt jak był tak jest beznadziejny. Z dwojga złego lepiej tędy zjeżdżać na „klamkach” niż podjeżdżać wytelepanym. Po drodze robimy pierwszą fotkę. Na rozdrożu nie skręcamy w lewo w ulicę Słowiańską w stronę Jugowa, lecz jedziemy w prawo Kolonią Jana Kasprowicza do Sokolca. Darujemy sobie zrobienie przełęczy Sokolec – tę opcję wybiera tylko Marcin – i z Mariuszem oraz Tomkiem jedziemy „skrótem”, zatem słynnym „Gliczarowem”. Ten odcinek ma niecały kilometr i solidnie nachylenie w granicach 16-18% – jedna z bardziej stromych sekcji w Górach Sowich. Przepchałem ten odcinek na 42/26, ale temperatura ciała podniosła się znacząco. Tomek jechał bardzo miękko i na tym fragmencie zanotował tętno 200bpm, gdzie jego HR max wynosi spokojnie kilkanaście uderzeń więcej, bo nawet się nie zasapał jadąc na swoim SuperFly’u na 29-calowych kołach.

Na szczycie czekamy chwilę na Marcina. Krótki rozjazd, bajera, baton łamany na banana, uzupełnienie płynów i zjazd przez Rzeczkę do Walimia. Stamtąd darujemy sobie sekcję brukowaną na Przełęcz Walimską i wspólnie, turystycznie postanawiamy dojechać do niej przez Glinno. Fun przede wszystkim. Z tej strony wiosna jak się patrzy. I ścianki są i wąskie dróżki jak na Mortirolo. Piękne te nasze Góry Sowie. Dojeżdżamy na Przełęcz Walimską, gdzie z kolei krajobraz zimowy. Kilka fotek, pasza, płyny i zjazd. Tomek z Marcinem kierują się do samochodu, a my z Mariuszem zjeżdżamy do Rościszowa – dokładnie tam gdzie kończy się kostka brukowa jadąc z samego dołu – i na zakończenie podjeżdżamy na Przełęcz Walimską. Na tym podjeździe można zrobić każdy trening, bo jest uniwersalny. Tempo daje Mariusz, pełna kontrola, wszystko w progu. Łapie nas krótki, ale intensywny opad gradu. Tak dla przypomnienia, że w każdych górach może cię spotkać różna pogoda. Na szczycie wymiana wrażeń, podsumowanie inauguracji w Sowich i zjazd do samochodu, bo chłopaki pewnie przebierają już nogami z niecierpliwości.

Rozciąganie, pasza, świąteczne ciasta, kawa, herbata – do wyboru, do koloru. Wyjazd. Po drodze, aby tradycji stało się zadość, przystanek na Orlenie na gorącego psa (czytaj hot doga) i przepłukanie gardła espresso. Dopełnienie całości. Humory dopisują. Pełne podniecenie, że sezon otwarty i od razu w Górach Sowich, do których zawsze chcę się wracać, z formą czy bez niej. W naszym przypadku jak najbardziej z formą.

bikes_29_03_16

Trasa: https://runkeeper.com/user/SovaDeBike/activity/758522300?activityList=true&

Dystans: 56,98km

Przewyższenie: 1484m